„Małego Kosyniera”
w ramach
XXXII BIEGU KOSYNIERÓW
26 kwietnia 2015 r. we Wrześn
I. Organizatorzy imprezy:
Klub Biegacza „Kosynier” Września.
Patronat Honorowy: Burmistrz Miasta i Gminy Września.
II. Cel imprezy:
III. Termin i miejsce:
2. Start – Rynek we Wrześni (centrum miasta), meta – Park im. Dzieci Wrzesińskich.
3. Biuro zawodów mieści się na stadionie Z S T i O Września, ul. Kaliska 2 a.
IV. Dystans i nagrody:
1. Bieg odbędzie się na dystansie ok. 5 km po jednej pętli trasy Biegu Kosynierów ulicami miasta po nawierzchni asfaltowej i z kostki brukowej.
2. Organizator zapewnia wodę na trasie.
3. Limit czasu na pokonanie trasy wynosi 1 godzinę.
4. Każdy uczestnik, który ukończy bieg otrzymuje pamiątkowy medal.
5. Po biegu organizator zapewnia ciepły posiłek oraz napoje.
V. Nagrody w klasyfikacji generalnej kobiet i mężczyzn:
VI. Uczestnictwo:
VII. Sprawy finansowe:
2. Opłatę startową należy wpłacać na konto KB „Kosynier” Września, , , nr konta bankowego: .
3. W tytule wpłaty/przelewu bankowego należy wpisać imię i nazwisko, przynależność klubową i miejsce zamieszkania uczestnika, którego opłata startowa dotyczy.
4. Wpłacona opłata startowa nie podlega zwrotowi.
5. Koszty organizacyjne ponoszą organizatorzy.
VIII. Zgłoszenia:
IX. Postanowienia końcowe:
X. Konkurs na hasło promujące XXXIII Bieg Kosynierów w 2016 r.
Dla uczestników biegów zostanie zorganizowany konkurs na hasło promujące XXXIII Bieg Kosynierów w 2016 r. Formularz do głosowania każdy uczestnik biegów otrzyma przy odbiorze pakietu startowego. Organizator spośród zgłoszonych propozycji wybierze 20. Wszyscy autorzy wybranych haseł otrzymają nagrody rzeczowe pod warunkiem, że będą obecni podczas ogłaszania laureatów konkursu, które odbędzie się przed ceremonią wręczenia nagród zwycięzcom biegu głównego. Następnie drogą internetową w terminie do 31 maja 2015 r. odbędzie się głosowanie, podczas którego spośród 20 nagrodzonych haseł zostanie wybrane (uzyska największą ilość głosów) jedno. Laureat konkursu otrzyma nagrodę w postaci wyjątkowego darmowego pakietu startowego w XXXIII Biegu Kosynierów w 2016 r. oraz wszystkie materiały promujące ten bieg.
XI. Ostateczna interpretacja regulaminu należy do organizatora.
Robert Klimczak
dyrektor
XXXII Biegu Kosynierów
]]>
XXXII BIEGU KOSYNIERÓW
26 kwietnia 2015 r. we Wrześni
I. Organizatorzy imprezy:
Klub Biegacza „Kosynier” Września.
Patronat Honorowy: Burmistrz Miasta i Gminy Września.
II. Cel imprezy:
III. Termin i miejsce:
IV. Dystans, nagrody i kategorie wiekowe:
O przynależności do poszczególnych kategorii decyduje rocznik urodzenia.
Nagrody w klasyfikacji generalnej kobiet i mężczyzn:
Nagrody pieniężne dla trzech najlepszych w każdej kategorii wiekowej:
V. Organizator przewiduje nagrodę pieniężną 200 zł za pobicie rekordu trasy, który wynosi 00:30:22.
Dodatkowo organizator przewiduje „lotną premię”, czyli nagrodę pieniężną w wysokości 150 zł dla zawodnika który pierwszy przekroczy linię 5 km i ukończy bieg główny.
VI. Dodatkowa klasyfikacja dla kobiet i mężczyzn zamieszkałych na terenie Miasta i Gminy Września.
VII. W ramach biegu głównego odbędzie się bieg o puchar Komendanta Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej we Września oraz o puchar Prezesa Zarządu Oddziału Powiatowego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczpospolitej Polskiej.
VII. Uczestnictwo:
VIII. Sprawy finansowe:
2. Opłatę startową należy wpłacać na konto KB „Kosynier” Września, , , nr konta bankowego: .
3. W tytule wpłaty/przelewu bankowego należy wpisać imię i nazwisko, przynależność klubową i miejsce zamieszkania uczestnika, którego opłata startowa dotyczy.
4. Wpłacona opłata startowa nie podlega zwrotowi.
5. Koszty organizacyjne ponoszą organizatorzy.
IX. Zgłoszenia:
X. Postanowienia końcowe:
XI. Konkurs na hasło promujące XXXIII Bieg Kosynierów w 2016 r.
Dla uczestników biegów zostanie zorganizowany konkurs na hasło promujące XXXIII Bieg Kosynierów w 2016 r. Formularz do głosowania każdy uczestnik biegów otrzyma przy odbiorze pakietu startowego. Organizator spośród zgłoszonych propozycji wybierze 20. Wszyscy autorzy wybranych haseł otrzymają nagrody rzeczowe pod warunkiem, że będą obecni podczas ogłaszania laureatów konkursu, które odbędzie się przed ceremonią wręczenia nagród zwycięzcom biegu głównego. Następnie drogą internetową w terminie do 31 maja 2015 r. odbędzie się głosowanie, podczas którego spośród 20 nagrodzonych haseł zostanie wybrane (uzyska największą ilość głosów) jedno. Laureat konkursu otrzyma nagrodę w postaci wyjątkowego darmowego pakietu startowego w XXXIII Biegu Kosynierów w 2016 r. oraz wszystkie materiały promujące ten bieg.
XII. Ostateczna interpretacja regulaminu należy do organizatora.
Robert Klimczak
dyrektor
XXXII Biegu Kosynierów
]]>
Co można robić w kopalni soli, 200 metrów pod ziemią? Słyszałem, że na przykład w kopalni soli w Bochni, ludzie masowo zjeżdżają pod ziemię w celach zdrowotnych. Słyszałem też, że w tym samym miejscu, raz do roku zjeżdża się śmietanka polskich biegaczy. W jakim celu? Celem jest bieg, bez przerwy, przez równo 12 godzin i walka o tytuł najlepszej drużyny, która w ciągu wspomnianego czasu pokona jak najwięcej okrążeń o długości 2420 metrów. I to już ze zdrowiem ma niewiele wspólnego. Ale nic to… Grunt, że pod tym gruntem dzieje się wszystko to, co w bieganiu kocham(y) najbardziej – rywalizacja, walka z samym sobą, przygoda i radość z biegu. I co najważniejsze, człowiek ma okazję naprawdę odciąć się od rzeczywistości, która nas odciąga od prawdziwego życia. Co to oznacza? Tylko tyle, że na czas biegu człowiek jest odcięty od telefonu, Internetu i innych zdobyczy technologii. Dla mnie to był prawdziwy detoks…
Piątek.
Godzina 19:30. Dopiero wyjeżdżamy z Warszawy. Kapitanem pokładu 21-letniego Mercedesa jestem ja (stan techniczny zabytkowy, Niemiec płakał jak sprzedawał, ale uprzedzam, że ja nie sprzedam), a tuż obok mnie siedzi mój zawodnik, a jednocześnie kolega z drużyny Piotr Cypryański. Po kilkunastu minutach jazdy, do naszej załogi dołącza dwójka nieznajomych, których poznaliśmy przez blablacar.pl*. Blablacar.pl* to taki śmieszny serwis, dzięki któremu możesz oszczędzić sporo pieniędzy na przejazdach. Pomijając korzyści materialne, serwis skupia wokół siebie społeczność ludzi, którzy na czole mają wypisane „przygoda“. A życie lubi takich ludzi… A ja lubię życie, dlatego nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.
Co roku organizatorzy borykają się z problemem bogactwa – chętnych jest więcej niż miejsc. Średnio na jedno miejsce zgłasza się sześć drużyn z całej Polski (i nie tylko). O tym kto wystartuje w biegu decyduje losowanie. Zapewniony start mają jedynie tylko Ci, którzy w ostatniej edycji biegu uplasowali się w pierwszej dziesiątce.
Czego chcieć więcej? Jedziemy!
12 godzinny bieg sztafetowy Bochni jest wyjątkowy nie tylko ze względu na dystans, który trzeba pokonać. Startując w biegu jesteś niejako uwięziony pod ziemią przez ponad 36 godzin. Dlaczego? Już biegnę z wyjaśnieniami.
Start biegu odbywa się zawsze w sobotę, w godzinach przedpołudniowych (zazwyczaj jest to godzina 10:00). Ze względów organizacyjnych i sportowych, biegacze zjeżdżają do Bochni, już dzień wcześniej żeby w spokoju nabrać sił przed startem i poczuć klimat biegu. A ten jest faktycznie nieziemski… Już sam fakt, zjeżdżania w dół, przez parę minut, w ciasnej, ciemnej kopalnianej windzie daje niezłego kopa dla wyobraźni. Później jest już nieco raźniej. Winda się zatrzymuje, a drzwi otwiera znudzony, ale radosny Pan Górnik, który wskazuje dalszą drogę. A ta jak się łatwo domyśleć, wiedzie przez kopalniane tunele.
W powietrzu unosi się atmosfera zagadkowości, a powietrze jest dziwnie odżywcze. W każdym razie od samego wyjścia z windy, człowiek czuje na plecach przyjemne dreszcze. Dalej wszystko wygląda prawie tak samo jak na zdjęciu – ogromna przestrzeń, przypominająca halę sportową, która jest w stanie otulić setki zmęczonych ciał. Jestem ciekawy, co Wam przypomina duże pomieszczenie z dziesiątką łóżek zrobionych z drewnianych bali? Chyba wiem bez zgadywania, tak czy inaczej to tylko Wasze wyobrażenia. W środku jest naprawdę miło, a już na pewno niecodziennie. Nowe doświadczenia zawsze w cenie!
Trochę się rozpisałem o samej atmosferze biegu, ale chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do pokładu Mercedesa i nieznajomych podróżnych, którzy są ważną częścią tej przygody. Otóż podróżni uratowali nam życie i pokazali kawałek swojego pięknego świata. A wszystko zaczęło się od tego, że wraz z moim kumplem z drużyny nie mieliśmy gdzie przenocować (żeby zjechać do kopalni jeszcze w piątek, trzeba się wyrobić przed 23:30, a my na to nie mieliśmy najmniejszych szans. Mercedes pomimo swojego piękna pod maską woli nie łamać przepisów). Zapytaliśmy zatem naszych współpasażerów z Krakowa, gdzie najlepiej się zatrzymać, żeby było miło, tanio i bez niespodziewanych przygód. Ku naszemu zaskoczeniu, nieznajomi od razu zaproponowali nam nocleg u siebie i przyjęli nas z wzorową polską gościnnością (obyło się bez wódki). A potem już się zaczęło się dziać samo… Okazało się, że Mariusz jest byłym biegaczem (rekord życiowy na 800m – 1’53”) i niecały tydzień temu wrócił do Polski, po… rocznym pobycie w Nowej Zelandii. Nieźle! I pomyśleć, że to wszystko mogłoby nas ominąć… PRZYGODA!
Po doskonałym śniadaniu, przejrzeniu zdjęć z Nowej Zelandii i szczerej podzięce za nocleg, pojechaliśmy już bezpośrednio do Bochni. To miał być nasz drugi start w tej imprezie, co być może nie wzbudzało takiego samego wylewu adrenaliny jak za pierwszym razem, ale w sercu zawsze robi się cieplej, gdy wiesz, że już dosłownie za parę chwil zostaniesz wrzucony do wody, którą oddychasz.
200 metrów pod ziemią świat jest inny. Sterylne powietrze, cisza, brak światła i świadomość, że jesteś odcięty od świata. Już samo to jest niesamowitym doświadczeniem nie tylko z perspektywy uczestnika biegu. Nie ma się jednak czym podniecać… Do startu pozostały niespełna dwie godziny, a do tego czasu trzeba zachować jak najwięcej sił. Trzeba pamiętać, że w tym biegu odpowiadasz nie tylko za siebie, ale za całą drużynę. W tamtym roku wylądowaliśmy tuż poza podium, a w tym mamy zdecydowanie silniejszy skład, a co najważniejsze, doświadczenie w nogach. Każdy z nas czuje, że przy odpowiedniej strategii jesteśmy w stanie powalczyć o podium. Przed nami długa droga…
Co najlepsze, każda drużyna ma swoją, unikalną strategię. Główna zasada jest taka, że spośród czterech zawodników z drużyny, tylko jeden może być na trasie. W tamtym roku biegaliśmy dwójkami co trzy godziny (a w dwójce zmienialiśmy się co okrążenie), w tym taka strategia nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, dlatego mniej więcej w połowie wyścigu musieliśmy zaryzykować i coś zmienić. W przeciwnym wypadku, ponownie bylibyśmy skazani na miejsce poza podium. Pomimo tego, że Bochni biegnie się 12 godzin, to nie ma zbyt wiele czasu na zastanawianie się. Jeśli Twoja drużyna ma zamiar ukończyć bieg z dobrym wynikiem, to trzeba reagować natychmiast. W bieganiu jak w życiu… jeśli w odpowiednim momencie nie podejmiesz zdecydowanych kroków, to zapomnij o sięgnięciu po swoje.
Zapytacie, jak wygląda sam bieg? Nie jest łatwo, ale po kilku okrążeniach człowiekowi przestają już przeszkadzać wąskie korytarze, unoszący się w powietrzu delikatny pył, zakręty czy mijanie się z innymi często o długość włosa. Po mniej więcej 10 okrążeniach w głowie włącza się tryb robota, który biegnie po raz kolejny swoją rundę. I muszę przyznać, że jest w tym coś urokliwego, gdy mijasz co chwila znajome twarze, a Twojemu wysiłkowi przez cały czas towarzyszy dobra muzyka. Po 15 okrążeniu zaczynają się robić schody, a po 17 już nie bardzo wiesz jak się nazywasz i tylko marzysz o zakończeniu.
Bez odpowiedniej strategii nawadniania i odżywiania, nawet nie ma co myśleć o walce do ostatnich minut. Przy tego typu wysiłku albo to zaplanujesz albo zaliczysz ścianę. Zdecydowanie polecam to pierwsze.
Po 19 okrążeniu nawet i najlepsze żele nie pomogą. Jedynym środkiem uśmierzającym są głupie miny i płacz. Nic więcej już się nie da zrobić…
I tak przez całe 12 godzin. Z początkiem do wysiłku motywujesz siebie i swoją drużynę, a potem sił ledwo wystarcza Ci, by dopingować samego siebie. Przyznam się szczerze, że najtrudniejsze momenty przychodziły nie w trakcie samego biegu, ale w przerwie między kolejnymi rundkami… Po prostu wyobraź sobie sytuację, w której przez niecałe 2.5km biegniesz na ostatnim tchu w średnim tempie 3’40”/km, a potem padasz na koc z myślą, że za 27 minut (bo tyle właśnie średnio trwała przerwa do mojego kolejnego biegu) musisz wstać ponownie, by walczyć o utrzymanie pozycji i dobry czas w tych ostatnich minutach biegu…
Jednak mimo wszystko czasami warto jest zacisnąć zęby, by móc cieszyć się miejscem na podium…
Zawodów Bochni nie da się opisać. To trzeba po prostu przeżyć, a najlepiej przebiec. Organizatorom udało się stworzyć niesamowitą atmosferę biegu ponad 200 metrów pod ziemią, a to wszystko przy udziale wielu znakomitości biegowych z polskiego i nie tylko polskiego podwórka.
Dlatego dziękuję za dobrą zabawę i do zobaczenia za rok!
Pozdrowienia dla KB Kosynier Września!
relacjonował Mateusz Jasiński
treningbiegacza.pl
]]>
Natomiast w ostatnią niedzielę grudnia KB Kosynier uczestniczył w towarzyskim klubowym Biegu Sylwestrowym, na dystansie około 10 km, w którym uczestniczyło prawie 20 osób, w tym honorowy członek klubu Tomasz Szymkowiak. Trasa wiodła wokół Zalewu Wrzesińskiego, przez Psary oraz Nowy Folwark.
rel. Henryk Czerniak
]]>Arleta Rogalińska z czasem 1:55:09 zajęła 930 miejsce open i 19 w kategorii K 40-44, Andrzej Górniak z czasem 1:59:44 zajął 1086 miejsce open i 16 w kat. M 60-64, Barbara Nowak-Lewandowska z czasem 1:39:27(życiówka) zajęła 417 miejsce open i 1m. w kat. K 55-59.
W biegu towarzyszącym Coccodrillo (dystans ok. 6,5 km) wystartowała Magdalena Lewandowska, która z czasem 22:16 zajęła 12 miejsca open i 3 wśród kobiet.
relacja: B. Nowak-Lewandowska
]]>
13 października w Poznaniu biegacze mieli swoje święto – po raz 14. został zorganizowany maraton. Dla wielu jest to uwieńczenie sezonu startowego, solidnych treningów, dzięki którym można pochwalić się życiówkami.
W tym dniu w Poznaniu, nie zabrakło też Klubowiczów. Trasa, nie należąca do najłatwiejszych, poprowadziła nas ku rewelacyjnym wynikom, a Barbarze Lewandowskiej zapewniła Im. w kat. K 55.
Gratulujemy!
Wyniki KB Kosynier:
]]>
„… każdy bieg jest inny, każdy ma swoją historię….”
Berlin – maraton życiówek.
Każdy biegacz prędzej czy później dojrzewa do przebiegnięcia maratonu. Pierwszym jest zazwyczaj jakiś maraton regionalny; w naszym przypadku – maraton poznański.
Ale kolejnym powinien być maraton w którym poprzeczkę swoich ciężkich, długich przygotowań, siły walki – a przede wszystkim charakteru, podnosi się do poziomu, o którym kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć.
Tak było i tym razem. Uwarunkowania terenu, strefa klimatyczna, niemiecka organizacja oraz niewielka odległość od granicy z Polską, to czynniki nie bez znaczenia. Gdy dodamy do tego 40.000 podobnych sobie fanatyków biegania z całego świata, to sukces gwarantowany.
Tu trudno było spotkać roześmiane twarze. Napięcie i skupienie unosiło się w powietrzu. Do tego głośna i bardzo rytmiczna muzyka, która podnosiła adrenalinę biegaczy, aż z nas kipiało. Wszyscy byliśmy podzieleni na sektory czasowe. Z każdego z nich byli puszczani biegacze na trasę w odstępach 3-5 minutowych. Nasz sektor wystartował z 20 minutowym opóźnieniem. Chcąc ominąć przepychanie się na pierwszych kilometrach, wraz z kolegą Andrzejem /biegaczem z Poznania/ przedzieraliśmy się na początek sektora, gdy nagle między nas wbiły się dwie biegaczki z Japonii; dokładnie z Tokio. Historia lubi się powtarzać. Poruszaliśmy się wężykiem do przodu. Andrzej, postawny mężczyzna przebijał się, a my „maludy” za nim. Po kilkunastu metrach było nas już więcej. Z każdy krokiem rosnęliśmy w siłę. Prawie wszyscy mieli założone żółte worki foliowe zapobiegające wychłodzeniu organizmu. Wyglądało to zjawiskowo, niczym taniec chińskiego smoka. Gdy zabawa się rozkręcała, doszliśmy do początku sektora. Zrobiło się dziwnie; przyszła kolejka na nasz sektor. Start i z powrotem skupienie i walka z czasem i ze swoimi słabościami. Co 5 km punkty żywieniowe, kontrola czasu i biegniemy dalej. Bardzo duża ilość uczestników zapełniała skutecznie ulice. Nie było na trasie miejsc gdzie zawodników byłoby mniej. Trochę to utrudniało bieg, zwłaszcza przy różnego rodzaju przewężeniach. Ale to jest cena udziału w tak dużych masowych imprezach.
Trasa poprowadzona przez centrum Berlina, wzdłuż największych turystycznych atrakcji i to wszystko przy bardzo dużej ilości zespołów muzycznych. Miłym zaskoczeniem była duża ilość kibiców z Polski. Po Niemcach i Duńczykach byliśmy najliczniejszą grupą kibiców. Swoje dołożyła spora ekipa z Klubu Biegacza Kosynier Września. Ich żywiołowe okrzyki nie tylko dopingowały nas, ale i pozostałych rodaków. Ostatnie metry maratonu przebiegały pod Bramą Brandenburską i META !!!! .
I co najważniejsze w tym dniu: Wszyscy klubowicze KB Kosynier i niezrzeszeni ich przyjaciele, którzy stali na starcie, dobiegli do mety mniej lub bardziej zmęczeni, niektórzy ze łzami w oczach, ale jakże szczęśliwi, że kolejny bieg maratoński na morderczym dystansie ponad 42 km - ukończony !!!
Oczywiście można by się doszukiwać słabych stron w organizacji imprezy, ale nic nie jest w stanie przyćmić świetności BMW 40. BERLIN MARATON-u.
Komentował Grzegorz R.
Po biegu Kazimierzowskim w Pyzdrach ktoś z Kosynierów rzucił hasło: „Jedziemy do Berlina dopingowąć naszych biegaczy!” Nikogo nie trzeba było namawiać. W sobotę o 2 godz. w nocy wyruszyły dwa samochody – Janusza i Artura – razem 13 osób. Około 8 godz. byliśmy już 700 m od startu zaopatrzeni w trąbki flagi i baner klubowy. Bez problemu mogliśmy się poruszać w bliskiej odległości od zawodników, a w czasie finiszu staliśmy ponad 5 godz. na głównej trybunie. Nasze trąbki, gwizdki i inne akcesoria robiły dużo hałasu, na co zwróciła uwagę ekipa telewizyjna, a nawet manager legendarnych Kenijczyków.
relacjonował Henryk Czerniak
]]>
Zapraszamy bardzo serdecznie do uczestnictwa w II Biegu Na Rzecz Ziemi, który odbędzie się w niedzielę 6 października 2013r. na trasie Września – Kołaczkowo.
Idea Biegu nawiązuje do indiańskiego Świętego Biegu Na Rzecz Ziemi i Życia, niesie przesłanie ochrony środowiska i integracji ludzi różnych kultur, miejsc, przez które prowadzi trasa Biegu i do których Bieg zmierza.
Trasa Biegu
]]>
Maraton Du Medoc – najdłuższy maraton na świecie.
Nie bez powodu organizatorzy tak się reklamują. Ale do tego dojdziemy.
W piątek przylecieliśmy na lotnisko w Bordeaux i pogoda nas trochę zaskoczyła. Jeszcze w czwartek 32 stopnie a tu 18 stopni i deszcz. Jednak w dniu biegu idealnie: 15 stopni, sucho ale pochmurnie. Bogowie nam sprzyjają. Ale najtrudniejsze dopiero przed nami. Cały bieg odbywa się francuskimi winnicami w rejonie Akwitanii w departamencie Żyronda słynącym w całym świecie z wyśmienitego wina.
Początek, odebranie pakietów na Expo. Hala sportowa, na zewnątrz mnóstwo namiotów z gadżetami, art. sportowymi itd.. Wszyscy szczęśliwi, brak skupienia na twarzach jakby wszyscy szykowali się na zabawę a nie maraton. W kolejce za nami w śmiesznych pluszowych czapeczkach grupa Japończyków z Tokio. Wystarczyły miłe uśmiechy i już kontakt nawiązany. Zdjęcia, „wywiady w zakładach pracy” i zaproszenie na przyszły rok na maraton w Tokio
Kapela grała a my powoli się nakręcaliśmy bez świadomości, że przed nami maraton życia. Wyjątkowość tego biegu jest wielopłaszczyznowa. Między innymi fakt przebierania się w różne postacie. W tym roku tematem było science-fiction.
Jak zwykle nocka słaba. Pobudka i ruszamy na start. Czym bliżej celu tym robiło się dziwniej, jakby naszą planetę opanowali obcy. Dopiero, gdy założyliśmy stroje szalonych ufoludków poczuliśmy się swojo. Na Ziemie przyleciały całe grupy przedstawicieli poszczególnych planet. Jak na Francję przystało najliczniej reprezentowaną grupą byli kosmici znani z filmu „Kapuśniaczek” Louisa de Funès. Fantastyczne istoty o bardzo prostym języku, z którymi natychmiast nawiązaliśmy kontakt. Prostota języka, z którego płynęła przyjaźń i pokój stał się swoistym międzygalaktycznym esperanto. W kolejce czekali Supermani, Batmani, Elfy, mnóstwo postaci z Gwiezdnych Wojen z Lordem Darth Vaderem, księżniczką Leia, Lukem Skywalkerem czy nawet Chewbaccą. Miałem wrażenie, że przylecieli wszyscy łącznie z Na’vi z Avatara i Facetami w Czerni ze stworami, niezliczona liczba zielonych, czerwonych, niebieskich ludzików nie zapominając o Teletubisiach.
Po akrobacjach ślicznych kosmitek, unoszonych nad naszymi głowami przez ogromne kule powietrzne,
w okrzykach radości i aplauzie ruszyliśmy na trasę. Samym biegiem cieszyliśmy się niedługo. Pierwszy kilometr – pierwszy punkt żywieniowy. Organizatorzy zapewnili ich aż 52, a mieszkańcy dołożyli jeszcze kilkanaście. Na każdym można było spotkać wszystko, co na maratonie się spotyka: woda, izo, cukier w kostkach, banany, pomarańcze, czekoladę. Ale w maratonie Du Medoc nigdzie nie mogło zabraknąć wina. Założenia przed biegiem były proste: dobiec do mety, dobrze się bawić i zacząć pić wino nie wcześniej jak po 30-tym kilometrze. Pierwsze dwa punkty nam wyszły, ale z ostatnim wytrzymaliśmy do 4 km. No i się zaczęło..….:)
Jak przystało na prawdziwych Słowian przyjmowaliśmy gościnę wszystkich i wszędzie. Pierwsze 10 km zweryfikowało solidność strojów bo już tu i tam leżały czułki, okulary i części strojów. Większość punktów żywieniowych znajdowała się w na terenie posiadłości poszczególnych Château. Każda z nich starała się wyróżnić nie tylko winem ale i posiłkami. Można było spróbować bagietki z szynką i różnorodnym pysznym francuskim serem, chleba ze smalcem, duże ilości winogrona, pomarańczy czy chipsów. Próbowaliśmy wszystkiego zapijając oczywiście winem i winem a potem znowu winem.
Po każdym kolejnym kilometrze były już coraz to dłuższe przerwy, głośniejsze rozmowy (oczywiście w języku esperanto międzygalaktycznego) i tańce. Kapele grały dość zróżnicowaną muzykę. Na około 17 km dość ostry rock. Po jadle i winie ruszyliśmy na scenę. Jakby ktoś nagrał i zrobił z tego film, to można by było go zatytułować „Rzeź niewiniątek” ale puszczenie go w zwolnionym tempie zagwarantowałoby nagrodę Złotej Palmy w Cannes. A propos Cannes; tam kiedyś też dobiegniemy
Niestety, biec należy dalej. Bardzo szybko pojawiły się pierwsze wątpliwości co do jego ukończenia. Wątroba krzyczy!!, zdrowy rozsądek krzyczy!!!! – Grzenio – nie damy rady!!!. Po krótkim przemyśleniu postanawiam zrezygnować z jedzenia, ale ja nie wielbłąd – pić muszę. Po 400 metrach kolejny punkt żywieniowy. Już z daleka widzę piękne kosmitki trzymające w jednej ręce kieliszek wina a w pudełku w którym były słusznej długości i grubości gorące i posolone frytki. Tak, frytki.!!! Za 600 metrów kolejny punkt oczywiście z winem i mini kanapeczkami z pasztecikiem z gęsich wątróbek. Już nic więcej sobie nie obiecywałem.
Około 25 km tworzy się już niezła grupka biegnących w tym samym tempie, gdzie nie stronimy od napoi czy jadła. Jest wśród nas między innymi Philippe – francuz przebrany za jakiegoś bliżej nieokreślonego stwora, który był naszym wodzirejem. Jego okrzyki podnosiły z miejsc kibiców których allez, allez, allez słyszeliśmy przez cała trasę . W grupie mieliśmy 5 batmanek, 2 elfy, 2 gejsze, jedną Kapitan Ameryka, 2 francuzów jako kosmiczne kobiety, drużyna wojowniczych żółwi Ninja, 3 żaby i jeden kosmita z Kosyniera. Grupa z czasem rosła w siłę o kolejnych „wytrawnych” biegaczy i smakoszy wina.
Czekałem ze zniecierpliwieniem na 32 km. Jest to moment gdzie dosłownie książkowo baterie mi się kończą a końcówkę pokonuję na sokach z włosów i paznokci. Pełen obaw mijam punkt krytyczny i nic. Biegnę dalej w jakiejś dziwnej ciszy. Nóżkami przebieram, wątroba przestała krzyczeć, zdrowy rozsądek zamilkł. Postanawiam wykorzystać sytuację i ruszam jak młody bóg do następnego punktu żywieniowego. Po drodze spotykam jedną ze znajomych gejsz, która przechodziła kryzys. Oczywiście, my ufoludki pomagamy sobie. Podbiegam, gejsza łapie mnie za czułka na głowie i po chwili słyszę „Power is back”. Słowa te nabierają nowego wymiaru.
37 km przy kolejnym punkcie dość tłoczno. Niemożliwe, wodę rzucili? Niestety nie tym razem. Świeże ostrygi, cytryna i białe wino. Allez, allez, allez czemu nie. To wszystko przy muzyce techno. Długo tam zabawiłem.
Niecałe 38 km krwista wołowina pokrojona w malutkie kawałeczki. Dość szybko się wychładzała dlatego szału kulinarnego nie było. Z tym, że do tego były podawane chipsy. Inni jedli i ja spróbowałem. Allez, allez, allez czemu nie. Wyjątkowy smak.
Czym bliżej mety tym ilość punktów większa. Na kolejnym punkcie przechodzę szkolenie z picia wina. Trochę późno ale na naukę nigdy za późno. Podbiegam, zjadam pomarańczę wypijam kolejno kubeczek czerwonego wina, następnie różowego i białego. Na końcu stołu stoi jakiś zielony stwór, który kiwa głową, że to nie tak się robi. Zaczynamy od początku. Allez, allez, allez czemu nie. Bierzemy winogrono i kawałek żółtego sera i pijemy czerwone. Do różowego taka sama procedura i do białego taka sama. Parę miłych słów, uściski i biegnę dalej.
Około 40 km, na środku drogi stoi starszy Pan z dużym lustrem w ręku. Można się przejrzeć, poprawić strój czy makijaż przed metą. Parę metrów dalej następny przystanek. Grupa kobiet która na policzkach biegaczy malowała narodowe barwy. Na pytanie z jakiego jestem kraju, wysoko podniosłem głowę i dumnie wypowiedziałem POLOGNE. Żaden izotonik nie da takiego power-a jak narodowa flaga. Czułem się jak koń, który czeka w kojcu przed startem. Kula poszła w górę, a ja pognałem do następnego punktu żywieniowego. A tu, grupa przesympatycznych Marsjanek wydających lody śmietankowo-czekoladowe. Moje ulubione.
Przyszedł czas na finish. Ostatnie kilkadziesiąt metrów, to bieg po czerwonym dywanie wzdłuż którego na ustawionych trybunach aż wrzało od doppingu kibiców.
Na mecie: medal, plecak, czerwony plastikowy kubek na smyczy i oczywiście butelka wina. Po wyjściu ze strefy mety, kolejna strefa dla uczestników biegu. W postawionym obok namiocie na kilka tysięcy osób ponownie jadło, napoje i muzyka. I tu niepozorny plastikowy kubek staje się przepustką do dalszej konsumpcji. Jedno piwo kosztuje jeden uśmiech, wino tyle samo.
Widziałem mnóstwo uśmiechniętych twarzy. Cała galaktyka spotkała się na Ziemi i kosztowała tego co najlepsze w tym regionie.
Może na tym należałoby skończyć, gdyby nie fakt, że dnia następnego zaplanowano 10 km przejście po winnicach połączone z degustacją wina. Sporo osób skorzystało z tej możliwości. Wyglądali trochę inaczej jak poprzedniego dnia ale to oni, Philippe i inni. Była zabawa no i się działo i znowu nocy było mało. Allez, allez, allez czemu nie.
„….każdy bieg jest inny każdy ma swoją historię…..”
Komentował Grzegorz R.
]]>