„Ostatni kilometr” – Ateny 11 listopada 2012

…każdy bieg jest inny, każdy ma swoją historię…

 Przyszedł czas na maraton w Atenach.  Wielotygodniowe  przygotowania do biegu miały zostać uwieńczone życiówkami.  Wszyscy pełni optymizmu i poddenerwowania startowego dumnie wylądowaliśmy na ziemi greckiej. Już na lotnisku organizatorzy stanęli na wysokości zadania. W punkcie informacyjnym dostaliśmy mapy, bezpłatne bilety przejazdu komunikacją miejską oraz uzyskaliśmy wszelkie informacje dotyczące pobytu jak samego biegu. Najważniejsze pierwsze dobre wrażenie.

Następnym etapem był odbiór pakietów startowych. Expo umieszczone było w centrum miasta w pięknym Centrum Wystawowo-Kongresowym – Zappeion.  Wszystko odbywało się sprawnie i bezproblemowo. Kolejny plus dla organizatorów. Nadszedł dzień startu. Nasza 6-cio osobowa reprezentacja podzielona była na 3 biegaczy na 5 km i 3 biegaczy na 42.195 km. Maratończyków wywożono autokarami do miejscowości Maraton oddalonej 35 km od Aten. Wszystkie biegi kończyły się na pięknym stadionie lekkoatletycznym Panathinaikos. Miejsce startu zostało ulokowane na specjalnie zbudowanym stadionie na potrzeby maratonu. Oprawa niepowtarzalna. Dzień był piękny, szkoda tylko, że na zwiedzanie lub przesiadywanie w nadmorskiej Tawernie przy szklance Metaxy, a nie bieg maratoński. O godz. 9.00 temp. 18 stopni. Po godzinie 21 stopni i bezchmurnie. Później było tylko cieplej. Trasa bardzo trudna. Podbiegi od kilku do kilkunastu kilometrów, momentami dość stromo. I tak od 10-27 km kolejno każde z nas zdało sobie sprawę, że życiówki może nas czekają, ale na pewno nie w tym biegu. Pozostało tylko jedno. Przebiec go z honorem i bawić się nim jak najlepiej. Okazji nie brakowało. Ilość osób wzdłuż trasy zdumiewająca, żywiołowość dopingu niepowtarzalna, atmosfera niespotykana. Cała trasa tętniła życiem. Od pierwszego kilometra do ostatniego nie pozwolono zapomnieć jak ważnymi osobami jesteśmy w tym dniu; jak wielką symbolikę (nie tylko dla narodu greckiego) niesiemy. Tradycją maratonu jest przebiegnięcie go z gałązką z drzewa oliwnego w ręce. Jeżeli nie mieliśmy jej na starcie to i tak na pierwszych kilometrach dostaliśmy ją od kibiców. Działała ona jak czarodziejska różdżka. Za każdym jej podniesieniem w górę wrzawa rosła. Pozdrowień nie było końca. Ostatnie 10 km biegło się jak w transie. Był czas na zabawę, podnoszenie na duchu np. słowami „Biegnij Forest, biegnij” czy „Przyspiesz, bo za tobą jest duży pies”. Nie brakowało też transparentów z napisami „Chuck Norris nie przebiegł maratonu, a ty tego dokonasz”. Zawierało się nowe znajomości. Umawiano się na kolejne biegi jak do Pragi czy Berlina w przyszłym roku.

To wszystko było tylko przedsmakiem do ostatniego kilometra i mety na stadionie. Każdy, kto miał przyjemność kończyć bieg na stadionie przy kilku tysięcznym dopingu wie, o czym piszę. Bieg z podniesioną ręką do góry, z gałązką i przy muzyce Greka Zorby pozwalał zapomnieć o całym trudzie trasy i wydobywał siły, jakich nie było na starcie. Za każdym razem, kiedy spojrzę na medal z przypiętą moją gałązka zwycięstwa widzę ten finisz. Dla takich chwil biegamy…

Polaków i KB Kosynier Września dumnie reprezentowali: Małgorzata i Krzysztof Nita, Violetta i Jarosław Cyrulewscy, Ewa i Grzegorz Ratajczyk

relacjonował Grzegorz Ratajczyk

Ten wpis został opublikowany w kategorii Relacja, Zawody. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „„Ostatni kilometr” – Ateny 11 listopada 2012

  1. RÓWNIEŻ BYŁEM Z ŻONĄ W ATENACH NA MARATONIE . ZAPRASZAM DO LEKTURY , ORAZ NA MAJOWY QUICK TURET SPEED DO GLIWIC

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>